Galeria SCENA

Nasze prace - Proza

Autor: Monika Stocka
Tytuł: Słabość
Słabość jest jak rana zadana na wojnie, w wyniku której ręka odłącza się od reszty ciała bezpowrotnie. I ginie gdzieś w tłumie ciał, przygnieciona.
Ludzie słabi są jak weterani tej wojny, która okazała się wielką pomyłką przed końcem jeszcze, wielkim wstydem, który obnaża się światu ciałem niekompletnym, pourywanym, poklejonym niedyskretnie, grubymi nićmi pozszywanym. Na chwilę tylko, luźna fastryga je spina, żeby się w drodze na śmietnik nie rozleciało, żeby z ziemi tych kawałków nie trzeba było zbierać drobnymi palcami, pospiesznie, zanim ktoś przejdzie i spojrzy z obrzydzeniem.
Ludzie słabi pełzają pochyleni, przytłoczeni zbyt ciężkimi myślami, nie na ich miarę. Niosą krzyże wiary, która już dawno wyszła z mody i nawet w kronikach nie ma o niej wzmianki. Na kredyt płaczą, łzami z drugiej ręki, ściekiem przez ciało przefiltrowanym, co spływa kanałem łzowym w naczynia ludzkiej pogardy. Sytej jak tłusty, biały robak, co z między zębów w szczerzącym się uśmiechu łeb wystawia po jeszcze. A szyderstw nigdy dosyć i palców dziurawiących niekompletne i tak przecież zdewastowane ciało, nigdy nie brakuje.
Słabość jest ułomnością samemu sobie zadaną, w jakimś szaleństwie, plątaninie myśli, które niezapięte, wypadły ze swoich miejsc, po zbyt szybkiej jeździe lub ostrym hamowaniu. To efekt taniej dobrodusznej brawury, jakiegoś roztrwonienia energii na lokaty bez procentów. Głupoty nie nagradza się współczuciem, w świetle obowiązującego prawa.
Słabość ma jednego kompana. Samotność. Tę dziwkę, która przychodzi bezczelnie, kiedy rozpacz jest już na dnie, i nie patrzy w górę na twarz, tylko sięga do twojej kieszeni, mechanicznie, po ostatni grosz za towarzystwo. Ten gest ludzki, nie od ciepła tak nazwany, ale od wyrachowanego umysłu człowieka. Od chłodnego rachunku, który przed końcem musi się wyzerować. Kieszeń musi być pusta. Dziwka syta.
Samotność jest cierpliwa, zaczeka z długopisem na wyciągniecie ręki, by go podać, do złożenia podpisu na testamencie i obłowi się tym samym w kolejne istnienie, kolejne wcielenie jej samej, strój kolejny, jeszcze jedno przebranie.
Wtedy uśmiechnięta odejdzie. W jej kieszeniach rozdzwonią się dzwony radosne.
Słabość jest jak rana zadana na wojnie, co nadszarpnęła ciało bezpowrotnie, lecz nie zdążyła go zabić.
Od ran gniję.


Zostaw swój komentarz
Nick:
Komentarz: