Galeria SCENA

Nasze prace - Proza

Autor: Monika Stocka
Tytuł: jestem
Tak długo szukam. Jakbym namiot na jedną wygodną noc miała rozbić. Na tę szczególną, jedyną. Co drzwiami jest do jutra. Na trawie się kładę i sprawdzam, czy mi wygodnie. Czy nic nie brzęczy, nie uwiera, nie brudzi. Czy ręce mam gdzie położyć i nogi jak zaprzeć i jak bardzo wzrok po niebie mi się ślizga, czy mam o co słowa zawiesić, by się nad nimi zadumać, palcem uderzyć, zdmuchnąć. Jak się ustawić, by słońce nie grzało ale i deszcz nie przemoczył. W którą stronę głowę odwrócić?

Wącham, palcami trawę czeszę, aksamit wydłubując spomiędzy grudek ziemi. A wszędzie nie tak …
Drogi wszystkie sprawdzam, na górze, na dole, po bokach. Do przodu, do tyłu i oczy, jak haczyk na wędce do przodu zarzucam, wierząc, że tam, gdzie nie jestem, jest moje miejsce. Idę. W każdą stronę. Tam miejsce. A ono zawsze przede mną, jak diament w oddali się mieni. Jak Baba Jaga przed chatką z piernika palcem do mnie kiwa, naiwnej i ufnej sieroty.

Suknia o konary mi się zaczepia, jak ja zmęczona, na gałęziach przysnąć woli, niż iść dalej. Nie wierzy. Zostaje. Jakaś ja się rozpływa

Rozmieniam ciało na drobne, jak rtęć się rozsypuję i tylko w słupek powrotem zmienić się nie mogę i w gorączkę czyjąś się wspiąć, do góry stopień po stopniu, do wybuchu, do narodzin Wenus, albo Ateny. Rozbiegana siebie szukam, by w jeden obrazek się złozyć, z pejzażem.

Nie ma drogi … jest mgła. Rozlana woda. Tu się zbierze, tu wyleje tam wsiąka. Żadna kropla nie jest tym, czym była.

W zeszytach się szukałam, w książkach, w nutach, w gazetach, w słowach. O tak, to ja! To moje! Mam takie same rękawiczki i szalik. Jestem z wami, jestem taka, jak wy. Jestem!
W końcu.

Paragrafy liter, w które tak pięknie się wplotłam, jak bluszcz, co ścianę domu zdobi. Bez pytania.
Ale byłam tylko taką samą rękawiczką lub podobnie nadprutym szalikiem. Nie zgadzały się buty i skarpety nie do pary. Oczy nie w tym kolorze, usta w kształcie zbyt bezpośrednim, nie zamieniały słów w piękne wstążki makaronów zdań. Liście uschły i padły. Ktoś wyciął zieleń.
Odpadasz.

Nad pustą stroną zasiadłam, bez długopisu, z myślami, na które spojrzeć nawet nie śmiem, by ich nie zawstydzić, nie spłoszyć, nie przegonić. By do końca dobiegły, by się ubrały, po szyję zapięły i stanęły jedną mocną kreską. Nie do wytarcia. I nagle, w pustce strony, w zdaniu nie zaczętym, moje własne ręce ku mnie wyciągnięte, przytuliły mnie do siebie. A więc tu jestem … W historiach niezaczętych niedomyślanych, w bieli przyszłości, w kropli atramentu, co jeszcze w każdą stronę rozlać się może, w kropce, która jeszcze nie wie, gdzie opadnie, w słowach skreślonych, zamazanych, w tych, co znaczą, ale ich nie widać. W mostach miedzy nimi, w linach, w nadprutych sweterkach na surowych wyrazach, co krew w nich jeszcze nie zaschła, co ciałem nie obrosły. Tu jestem. W początkach, w niepewności w zamierzeniach. W planach radosnej przyszłości, zanim pióro na papier opadnie. Zanim myśl do głowy przyjdzie. Jestem przed. U siebie.

Tam gdzie jeszcze nic nie ma.


Zostaw swój komentarz
Nick:
Komentarz: